Od ponad 20 lat trwa u nas rewolucja społeczna i ekonomiczna. Nie wahajmy się użyć tego właśnie słowa. Zmieniono system ekonomiczny i ustrój państwa, ale… ciągle brak nam wyobraźni. Zamiast więc wprowadzać genialne rozwiązania poprawiające nasze codzienne życie, ciągle widzimy, że nowe … wraca. Kryzys państwa i gospodarki zaczyna się bowiem od kryzysu wyobraźni. Owszem, ciągle mamy jakieś nadzieje, ale nie są one sprecyzowane. I cięgle liczymy, że ktoś, czy jakiś cud sprawi, że będzie nam się żyło lepiej, piękniej i bardziej sensownie. A tu… jak było, tak jest nadal. Zmieniają się tylko pozory, szyldy i nazwy ulic. Rosną nam jak grzyby po deszczu pomniki i krzyże. Spełniają się długo tajone marzenia, by postawić jeszcze większy krzyż i jeszcze większy kościół. Niektórzy wreszcie czują oddech wolności! Coraz bardziej czujemy się jednak zawiedzeni. Oczywiście, nie wszyscy. Są bowiem i tacy, którzy wspaniale wykorzystują nową sytuację i panujący wokół chaos. Jak to się mówi, ryby najlepiej łowić w mętnej wodzie.
Tysiące ludzi w naszym kraju spotkało się z pozytywnym myśleniem. Wielu z nich jest do tej pory zbulwersowanych, że szefowie wymagają od nich zmian w sposobie myślenia i manifestacji zadowolenia z sukcesów. Im przecież wystarczy aby, aby… Ale są i tacy, którzy coś chcą i zawzięli się myśląc, że myślą pozytywnie i nie zauważając popełnianych przez siebie błędów. Zaraz po upadku cenzury swą wizję lepszej przyszłości zrealizowali ludzie kultury. Wydawcy rzucili się na zakazane dotychczas dzieła i… wtopili ogromne pieniądze, ponieważ nie znaleźli nabywców tej chały. Wygrali ci, którzy postawili na erotykę. Reszta propozycji nie bardzo trafiła w społeczne oczekiwania. Udało się jednak przenieść wizję zachodniego dobrobytu. Przynajmniej powierzchownie. Mamy więc w sklepach pełne półki towaru. Leży tam, bo producenci dostarczyli go na kredyt. W zasadzie wszystko, co uległo poprawie, sprowadzone zostało z zagranicy.
Wszystko to okazuje się jednak niczym wobec wybujałej wyobraźni niektórych nauczycieli, którzy kształcili młodzież w latach 70-tych i 80-tych. Pamiętam, kiedy nasza profesorka od geografii opowiadała nam wrażenia z podróży do RFN. Z wypiekami na twarzy słuchaliśmy o panującym tam dobrobycie. Np. o asfaltowych polnych drogach, które mają bezkolizyjne skrzyżowania z autostradami. I ja uległam tej fascynacji, pomimo że kilometr od mego domu przebiegała „Gierkówka”. Ale brak jej było takich skrzyżowań.
25 lat później wybrałem się do Niemiec. Nie do tych wschodnich, ale do tych Richtig Fajnych Niemiec, o których opowiadała pani profesor. Po 2 tygodniach daremnych poszukiwań stwierdziłem, że Niemcy chyba zaorali polne drogi i wyburzyli owe cudowne bezkolizyjne z nimi skrzyżowania. Ach, ten postęp!
Owszem, żartuję z naiwności swojej i mojej pani profesor. Ale przed zmianami ustrojowymi wielu z nas tak właśnie wyobrażało sobie cudowny kapitalizm. Wielu do dziś to nie przeszło, czemu w pewnym programie TV dała wyraz młoda prezenterka krzycząc entuzjastycznie (a więc pozytywnie) do mikrofonu: „za komuny nie można było nawet kupić koronkowych majtek”.
Chciałbym jej odpowiedzieć, że można było, tylko trzeba było mieć pieniądze. Zupełnie jak dziś. Przykro mi, że ta ładna dziewczyna w dzieciństwie doświadczyła dyskomfortu, bo w tamtych czasach nie można było kupić pampersów. Nie tylko w Polsce, ale nawet i w Ameryce! Bo ich po prostu wtedy jeszcze nie produkowano. Ale kto by się tam nad tym zastanawiał, pozytywnie oceniając zmiany ustrojowe, jakie zaszły po obaleniu władzy komunistycznej!
Z zagranicy trafiły do nas idee pozytywnego myślenia, które pewne osoby potrafią docenić i wykorzystać, ale które wielu naszym rodakom wydają się bardziej egzotyczne, niż obrzędy Papuasów. Zresztą, każdy prawie Polak jest przekonany, że i bez tego myśli pozytywnie. Przecież przeżyliśmy zabory, wojny, „komunę”, a kiedyś nawet Polska rozciągała się od morza do morza! Jak by nie patrzeć, byliśmy świetni w uprawianiu propagandy sukcesu.
Żyjemy tak, jak to sobie jesteśmy w stanie wyobrazić. I nasze życie pozbawione jest wszystkiego, czego wyobrazić sobie nie potrafimy. Poważne problemy zaczynają się dopiero wówczas, kiedy co innego mówimy, a co innego robimy.
Jest więc ekstra! Tylko wielu zastanawia się, dlaczego do pohulania po dzikich polach potrzebne nam są wizy? Dajmy jednak spokój sentymentom. Po co pchać się na Ukrainę, popatrzmy na upadłe PGR – y.
Spójrzmy też z nadzieją w przyszłość!
Badania opinii publicznej wykazują, że 80 % Polaków jest szczęśliwych! Nigdzie na świecie nie zanotowano tak wysokiego współczynnika szczęśliwości! Jednocześnie te same badania ujawniają, że połowa rodaków jest niezadowolona z życia, stanu państwa, rządu, pracy, płacy i statusu społecznego. Prawie połowa żyje poniżej granicy minimum socjalnego i marzy o tym, żeby chociaż raz w tygodniu dobrze się najeść! Taki stan rzeczy można wytłumaczyć tylko w jeden sposób: Polak jest szczęśliwy, jak sobie pomarudzi! I marudząc tak uważa, że myśli bardzo, a bardzo pozytywnie!
Historię pozytywnego myślenia Polaków wyznaczają jak na razie krzyże i pomniki poległych.
To smutna refleksja, ale jakże ważna, kiedy mówimy o manowcach pozytywnego myślenia. Ważna, ponieważ wyrastaliśmy w podziwie dla tych, którzy ginęli z miłości do ojczyzny, z nienawiści do wrogów (prosto do nieba czwórkami szli… – jak to nas rajcuje!), a najchętniej walczyli w obronie jedynej słusznej wiary. Mamy więc do nich choćby odrobinę pozytywne nastawienie. I gdzieś tam wierzymy, że ich ofiary nie poszły na marne, że Bóg im wynagrodził.
W tej nadziei jednak nie jesteśmy w stanie przelicytować muzułmanów, którzy obiecują, że na poległych w walce czeka rajskie życie w towarzystwie wiecznie chętnych, pięknookich dziewic.
Pozytywne myślenie… Jednych pociąga, innych przeraża. Jednych fascynuje, innych nudzi. Ma swych zwolenników i przeciwników. I coś w tym jest, ponieważ nawet myśląc pozytywnie możemy popełniać poważne błędy. Pewnie dlatego pewien znany guru twierdzi, że po 3 latach stosowania afirmacji, ludziom wszystko się pogarsza. Ciekawe z jakimi intencjami trafiają do niego uczniowie „po przejściach” z pozytywnym myśleniem?
Emocjonalne i nierozumne podejście do pozytywnego myślenia zawsze sprowadza na manowce. A to dlatego, że stajemy się uwikłani w coś, co jest tylko narzędziem. Narzędziem opanowania siebie i świata. Dobrym i skutecznym, ale tylko narzędziem.
Ludzie myśląc pozytywnie często stwarzają sobie swoją landrynkową wizję świata. Myślą o szczęściu, miłości, dobru, Bogu i wielu wspaniałych sprawach. Nie ma w tym nic złego, wręcz przeciwnie! To wszystko zbliża ich do doskonałości. Ale… często owa wizja świata zaczyna rozmijać się z rzeczywistością. Tymczasem jej twórca usiłuje z otoczenia usunąć wszystko, co do niej nie pasuje. Rażą go mocne słowa, drażnią głosy wzywające do zaangażowania się w sprawy tego świata. No i po co mu to, skoro w jego świecie nie ma kryzysu ekonomicznego, biedy, smrodu, brudu i kłopotów. Ba, myśląca pozytywnie matka bywa zdziwiona, że jej dzieci są głodne, pomimo że właśnie ostatnie kilka godzin medytowała nad ich szczęściem i dobrobytem! No, jak to możliwe? Coś tu nie gra?…
Owszem, przechodząc koło śmietnika można sobie wmawiać: „wszędzie widzę porządek”. Można też stojąc przy kanale ściekowym afirmować sobie, że „w tym świecie wszystko pięknie pachnie”. Można, tylko po co? Żeby nasz świat stał się piękniejszy niż jest?
Ależ on już jest piękny i wszystko w nim jest na właściwym miejscu. Jeśli jednak mając wrażenie, że myślę pozytywnie o zapachach tego świata, znalazłem się przy śmierdzącym kolektorze, to znaczy, że coś mi się pomieszało, bo przecież nie ma sensownego powodu, bym przebywał w takim miejscu. Ale powód bezsensowny jest. I to dlatego tu się znalazłem. Jednak wielu ludzi, którzy usiłują myśleć pozytywnie, nie wyciąga takich wniosków, a zamiast tego, zaprzecza po prostu faktom. W ich mniemaniu, kiedy czegoś nie widzą, to tego nie ma.
Nie ma kryzysu, nie ma cierpienia, nie ma biedy. Nie ma…
Nie ma, a jednak…. jest. I nie da się przed tym uciec udając, że to co się dzieje wokół, nie musi nas obchodzić.
Właśnie, że musi. A to dlatego, żebyśmy mogli dokonywać właściwych wyborów we właściwym momencie. Choćby np. po to, żeby zacząć zachęcać otoczenie do idei budowy oczyszczalni ścieków, czy spalarni śmieci.
Kiedyś wydawałem kalendarz. Coś wewnątrz podpowiadało mi, żeby przerwać inwestycję na poziomie „wyrzucenia w błoto” 3.500 zł, czując, że to kiepski interes. Kilka osób pozytywnie nastawionych zapewniało mnie jednak, że moje wątpliwości są wynikiem mego negatywnego myślenia. Mimo to nie sprawiły, by kalendarz mi się spodobał. Jednak nastrój przyszłego wielkiego sukcesu podgrzewało kilka osób, które już czuły w palcach ogromne zyski z inwestycji. Zyski, którymi mieliśmy się podzielić. Dodałem więc do inwestycji 10.000 zł i… po roku promocji udało mi się odzyskać 2.000 zł. Natomiast zewsząd słyszałem opinie, że takiego badziewia nikt nie kupi, nawet na wyprzedaży.
Pozytywnie myślący ludzie mawiają w takiej sytuacji, że „pewnie tak miało być”, albo że ja myślałem za mało pozytywnie. No tak, zapewne za mało, żeby 3000 ludzi przekonać, że szmira to dzieło sztuki, na które powinni patrzeć z zachwytem przez cały rok.
Ponieważ sztuka pozytywnego myślenia nie jest mi jednak obca, to pomyślałem. Myślałem bardziej logicznie, niż pozytywnie. Właściwie to tym razem postanowiłem myśleć bardziej pozytywnie dla siebie. I kiedy ta sama grupa osób w samozachwycie dla swej kreatywności i swego pozytywnego myślenia próbowała zacząć wydawanie gazety, ja liczyłem. Zamiast romantycznie liczyć siły na zamiary, zimno kalkulowałem. Dokonałem bilansu zysków i strat. Tym razem moje myślenie okazało się pozytywne dla mnie, bo udało mi się uniknąć zadłużenia na kilkaset tysięcy nowych złotych. Ale pozytywnie myślącym osobom bardzo się to nie podobało, bo ich projekt „przeze mnie” nie mógł zostać zrealizowany. Myśląc dalej pozytywnie nie potrafiły znaleźć nikogo, kto by był taki głupi i zainwestował w gazetę, na zapowiedź której rynek prawie nie reagował.
Niektórzy celują w pewnej sztuczce, która polega na tym, że:
Widzą tylko to, co chcą widzieć.
I co, jakie są efekty? Żyją w pięknym świecie swojej wyobraźni. Przestają jednocześnie widzieć to, co jest. Zamiast akceptować, przestają dostrzegać! Czy o to chodzi w pozytywnym myśleniu?
Zapewne nie, bo te osoby nie potrafią normalnie funkcjonować w rzeczywistości i dziwią się, że ten świat jest dla nich taki zły i obojętny. Czasami wolą się wycofać, a czasem marzą o jakimś piękniejszym kraju, niż własna ojczyzna i emigrują. W tym momencie stają się wygrani, ponieważ brak zaplecza w postaci karmiącej ich rodziny zmusza ich do pracy, do działania. Na początku czują się zawiedzeni, bo nie tak miał wyglądać ich raj. Ale po jakimś czasie zauważają, że warto zaangażować się i pracować. Dla niektórych to dobra terapia. Szczególnie dla tych, którzy mają pozytywne nastawienie do wszystkich krajów, z wyjątkiem własnego, co realnie się przekłada na nadzieję na wysoki zasiłek dla bezrobotnych.
Nasze pozytywne nastawienie wzrasta wprost proporcjonalnie do odległości między nami, a przedmiotem naszych fascynacji. Dlatego najbardziej pozytywnie myślimy o gospodarce amerykańskiej, a najgorzej o polskiej. Dlatego najlepiej Polskę postrzega Polonia amerykańska, bądź argentyńska. A najgorsze zdanie mamy o sąsiadach. Oczywiście na drugim miejscu, zaraz po rodzinie. W tym wszystkim jesteśmy jednak przekonani, że to waśnie rodzina jest ostoją naszego szczęścia!
Największym wzięciem cieszą się u nas mistrzowie duchowi z Tybetu, Indii, Korei, Australii lub przynajmniej z amerykańskiej prerii. I pewnie dlatego od tysiąca lat bogiem Polaków jest izraelski Jahwe. Swoi ponoć się nie sprawdzili…. A ponadto, jakież to cuda zapowiadali ci, którzy rżnęli naszych w imię boże! Już wówczas iluzje dobrze się sprzedawały. Nie potrafimy wyciągać wniosków z historii.
Nasze emerytury miała uratować reforma rodem z Chile, czy Peru, tanie pożyczki zaś miał zrewolucjonizować system argentyński. Dziś jeszcze pozostaje nadzieja, że na ratunek nam ruszą Pokemony. Tylko one bowiem jeszcze nas nie zawiodły. A ponadto… przybyły z innej planety!
Im coś bardziej oddalone, tym zapewne lepsze, bo… nie mamy możliwości przyjrzenia się temu z boku, zanim zweryfikujemy to na własnej skórze. To zapewne dlatego pewna firma przygotowuje wyjazdy zbiorowe do cudownego uzdrowiciela w Brazylijskiej głuszy, bo… nasi się nie sprawdzają.
To, co własne, wydaje się mało znaczące. Szukamy więc daleko, zamiast w sobie. A przecież my sami mamy moc uzdrawiania i możliwość bezpośredniego kontaktu z boskością w sobie. To jednak wielu wydaje się zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. To aż tak niemożliwe, że pewna grupa naszych rodzimych uzdrowicieli uznała, że swą moc uzdrowicielską zawdzięcza Szatanowi. No bo na dar od Boga to na pewno sobie nie zasłużyli. Oczywiście, uważają się za ludzi myślących jak najbardziej pozytywnie! Są więc pewni, że myśleć bardziej pozytywnie, to już w ogóle się nie da, bo to obraza boska i brak pokory!
Nawet najbardziej (w swym mniemaniu) pozytywnie myśląca osoba powinna zauważać, co się dzieje wokół. Nie ma bowiem mądrych afirmacji bez poznania negatywów, które chcemy usunąć. I nie może być rozwiązania problemów, których nie zauważamy.
Jeśli w odpowiednim czasie nie przejrzymy na oczy, może się okazać, że będziemy się czuć zawiedzeni wszystkim.
Aby uniknąć zawodu i uniezależnić się od zewnętrznego świata, wiele osób wykonuje praktyki, które mają na celu poprawę samopoczucia i zwiększenie pojemności energetycznej. Im więcej bowiem energii życiowej nas wypełnia, tym większą mamy siłę przebicia i tym przyjemniej nam się żyje. To wszystko prawda, ale ważne, żeby nie przesadzać. Nadmiar energii może być równie szkodliwy, jak jej niedobór.
Tendencja do odlotu w świat przyjemnych iluzji pojawia się przede wszystkim u osób, które dużo i często medytują, oraz u praktykujących częste oddychanie rebirthingowe. Te osoby dzięki wyluzowaniu i przetlenieniu mózgu są tak szczęśliwe, że nie zauważają, co im w życiu nie wychodzi. Ich dobry nastrój sprawia, że takie drobnostki im nie przeszkadzają. Mało kto wie, że jeśli dużo medytujemy, a nie uwalniamy się jednocześnie od wewnętrznych napięć i negatywnych wyobrażeń, wówczas zwiększa się produkcja endorfin, które są narkotykiem endogennym (produkowanym przez organizm). To właśnie owe narkotyki powodują, że jest nam miło i nie dostrzegamy rzeczywistości.
Aby uspokoić wszystkich, którzy bardzo boją się utraty kontroli, muszę przyznać, że taki stan nie wywołuje poważniejszych skutków ubocznych. Ot, raz taka osoba nie zje obiadu, innym razem zapomni pójść do pracy (nawet nikt tego nie zauważa!), a w jeszcze innym przypadku przegapi kolejne pojawiające się okazje. Woli w tym czasie rozmawiać w wyobraźni z rusałkami, krasnoludkami, aniołami, awatarami, ewentualnie z samym Bogiem. Jednak jest szczęśliwa (absolutnie nie chora psychicznie!) i może tak żyć długo, dopóki nie zauważy, że jej wyobrażenia o własnej mocy i pozycji nijak się mają do rzeczywistości. Wtedy albo bywa zszokowana i przyznaje się do błędów (tzn. porzuca praktykę), albo zabiera się za układanie sobie życia na nowo.
Gdybyśmy zaczęli żyć naprawdę na luzie, endorfiny przestałyby być produkowane. Zmieniłaby się tylko jakość przyjemności, a stan świadomości stałby się bardziej przytomny.
Niektórzy zauważają, że wówczas „podróż w fantazje New Age pełna niekończących się przyjemności, przemija i zdrowieje się ze stanu uwiedzenia”. Zdrowienie często zaczyna się od wrażenia, jakby ktoś nam wylał kubeł pomyj na głowę.
To tłumaczy szok i bunt niektórych czytelników moich książek i artykułów. Spodziewali się duchowości na wysokim poziomie lukrowanej babki, a czują się, jakbym na nich wylał kubeł wody w celu wyrwania ze stanu błogości i totalnego odrętwienia społecznego, i ekonomicznego. To nie może im się podobać. Ale ktoś przecież musi im pokazać, co robić dalej, gdy zaczną trzeźwieć po uwiedzeniu przez wyzwalające przyjemność praktyki duchowe.
W tym miejscu chcę zauważyć, że trzeźwienie wiąże się często z kacem. A kac to jeszcze nie stan trzeźwości i przytomności umysłu. Przytomność jest o wiele przyjemniejsza! Ale kiedy jesteśmy przytomni, zaczynamy widzieć to, przed czym uciekaliśmy w pozytywne myślenie i w medytacje, bądź wizualizacje. Rzecz w tym, żebyśmy się tego przestali bać, żeby to nas przestało ranić. A na to jest tylko jeden sposób: akceptacja i przebaczenie tego wszystkiego, o czym chcieliśmy za wszelką cenę zapomnieć! Kończy się ucieczka, zaczyna konfrontacja z najbardziej mrocznymi pokładami podświadomości. Z tym, co w przekonaniu większości osób myślących pozytywnie, w ogóle nie może istnieć w ich umysłach. A jednak… istnieje!
Kiedy zaczynamy używać afirmacji do dokonania realnych i istotnych zmian w naszej samoocenie i w światopoglądzie, jakaś potworna siła wyrywa nas nagle ze stanu błogości i samozadowolenia. Tą siłą jest opór naszej podświadomości, który przybiera formę buntu lub bardzo niemiłego samopoczucia. To dlatego przez wiele pozytywnie myślących osób zmiany na lepsze są niemile widziane. Wydaje się, że cena za nie jest zbyt wysoka. W pewnym momencie stwierdzają one, że „lepiej żyć tak, jak dotychczas, zamiast się wygłupiać”.
Czy lepiej, to nie wiem. Ale na pewno przez jakiś czas wygodniej.
Nie chcę szydzić z tych, którzy tworzą sobie swój landrynkowy świat. Okazuje się, że ten etap jest bardzo potrzebny w naszym rozwoju duchowym. Ale nie można na nim poprzestać, pomimo że kolejne etapy mogą się wydawać już nie tak łatwe i przyjemne. Tym niemniej niosą one z sobą znacznie więcej poczucia spełnienia i ujawniają znacznie większe możliwości realnego wpływu nie tylko już na samopoczucie, ale też i na jakość naszego życia.
Przejście przez doświadczanie przyjemności duchowych ma tę zaletę, że mamy dzięki temu bezpośrednie doświadczenie, iż nasze samopoczucie zależy tylko od nas samych. Odtąd potrafimy je wywołać na żądanie. I możemy tak czynić (byle nie nałogowo) aż do czasu, gdy miejsce przyjemności zastąpią w naszym samopoczuciu błogość i szczęśliwość bez przyczyny.
Gdy nasze afirmacje zaczynają działać, rozwijamy przekonanie, że naprawdę coraz więcej od nas zależy. I wreszcie możemy dojść do wniosku:
Wszystko zależy ode mnie!
I w tym punkcie jesteśmy „ugotowani”. To już przestaje być pozytywne myślenie. Zaczynają się urojenia.
Dajmy na to, że wokół szaleje bezrobocie, a my mówimy: „to nie ma ze mną nic wspólnego. Przecież ja mam świetną pracę”.
Tu jeszcze mamy prawie rację. Prawie, bo jednak mamy z tym coś wspólnego. To presja strachu i negatywnych wyobrażeń otaczających nas osób. Aby się im przeciwstawiać, potrzebujemy coraz więcej wysiłku i energii. A ponadto ponosimy konsekwencje otaczających nas bezrobocia i biedy: zaśmiecone podwórka i lasy (bo ludzi nie stać na opłaty za wywóz śmieci), wyrzynane bez sensu zabytkowe drzewa (bo potrzebny darmowy opał), zrujnowane drogi, którymi chcemy jechać naszym pięknym, luksusowym samochodem… Hm. Czy wtedy nadal wydaje nam się, że to nie nasza sprawa? Przecież płacimy podatki i afirmujemy zawzięcie, że wszędzie jest dobrobyt. A na dodatek wizualizujemy ten dobrobyt. I…
Nie, nie możemy sobie pozwolić na żadne wątpliwości. To nasz świat. I należy go zmienić. Wtedy pojawia się przekonanie, że wystarczy medytacja, modlitwa, czy wizualizacja.
Jednemu to wystarczy, a innemu nie. Mnie osobiście wystarczy. Ale moim kontrahentom nie. Dlatego wycofuję towar z upadających firm. Dlatego też moje książki coraz trudniej dostać. A to dlatego, że myślę pozytywnie o tym, jak przetrwać czas kryzysu gospodarczego (którego nawet pesymiści jeszcze u nas nie widzą, bo kryzys kojarzy im się z kartkami na mąkę i pustymi półkami, a nie z pustym portfelem). Czas, kiedy hurtownicy za darmo rozdawali moje książki, mam już za sobą. I nie zamierzam bić rekordów „sprzedaży” z tamtych czasów. Pozytywne myślenie mówi mi też, że nie muszę wyrywać dłużnikom z gardła ostatnich (ponoć) pieniędzy, bo stać mnie na to, by zarobić więcej, tylko w inny sposób. I nie moja sprawa, czy należne mi pieniądze przyniosą im pożytek, czy stratę.
Według ludzi myślących pozytywnie, takich rozważań w ogóle być nie powinno. Oni mają na wszystko sposób: zamknąć gęby tym, którzy mówią o zagrożeniach i wątpliwościach.
Przepraszam. Ja to już kiedyś przerabiałem. A nazywało się to cenzurą i socjalistyczną propagandą sukcesu. Prawda, że było przyjemniej oglądać wtedy telewizję i czytać gazety?
Tyle, że więcej nic pozytywnego z tego nie wynikało.
Definicje powodują, że pewne zjawiska oceniamy pozytywnie, a inne negatywnie. Jak to się mówi, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Ja sobie siedzę w swoim domu w małym miasteczku, gdzie jest miło, cicho i spokojnie. Tu wiem, że nawet w czasie najgorszego kryzysu Polak (choć nie każdy!) się wyżywi. Ze zdziwieniem obserwuję jednak poczynania tych, którzy samodzielnie wyżywić się nie mogą. Są szczęśliwi, że nie muszą pracować, że coś im zawsze skapnie. Szczęśliwi, że już niedługo zostaną przyjęci do wspólnej Europy na co najmniej nierównych warunkach. I zadowoleni, że tak wspaniale rozwija się u nas kapitalizm. Przecież to wspaniały ustrój, w którym główną rolę odgrywają wolna konkurencja i wolność.
Co znaczy wolna konkurencja?
Myślisz, że masz wolny wybór, bo wreszcie możesz konkurować z innymi kandydatami na tę samą posadę?
Pomyliłeś się! Wolny wybór ma tylko szef firmy, w której się chcesz zatrudnić. On może wybierać, podczas gdy tobie pozostaje tylko przedzieranie się przez gąszcz warunków, które musisz spełnić! Jak nie, to fora ze dwora!
Przyznaję, że jako ten, kto daje zatrudnienie i stawia warunki, mam satysfakcję. Ale takich jak ja, jest mniejszość!
W 80-tym roku robotnicy wymyślili, że będzie im lepiej, kiedy ich finansami zajmą się kapitaliści. Cieszyli się, że bezrobocie poprawi warunki ich pracy. Później kolejne rządy uznawały, że popierane przez większą część ekonomistów i społeczeństwa „schładzanie gospodarki” i utrudnienia dla przedsiębiorców zwiększą wzrost gospodarczy i napełnią państwową kasę. Teraz wszyscy już wiedzą, że trzeba zacisnąć pasa, byle tylko nie wprowadzić ułatwień (m. in. zwolnień podatkowych) dla tych, którzy mają chęć inwestować w miejsca pracy (w domyśle: złodziei żerujących na trudnej sytuacji państwa). No i wreszcie mamy bezrobotnych, którzy żądają likwidacji „zbędnych” miejsc pracy, co pociągnie za sobą zwolnienia wielu pracowników. Mają oni nadzieję, że wtedy będą mieli na rynku pracy większe szanse.
Mało kto zdaje sobie sprawę z faktu, że tak myśląc dajemy sobie coraz większe szanse na spotykanie na ulicy i w kolejce po pracę coraz większej liczby bezrobotnych i na konkurowanie o ochłapy.
Przypomnę teraz krótką historię wolności:
Największe osiągnięcia pod tym względem mieli faszyści. W obozach koncentracyjnych i komorach gazowych uwalniali ludzi od cierpień i trudów życia. Przedtem uwalniali ich od przywiązania do zbędnych dóbr materialnych.
Komuniści uwolnili człowieka od martwienia się o majątek, bo większość społeczeństwa pozbawili go. Uwolnili go też od ciężaru podejmowania decyzji politycznych i gospodarczych. Zarezerwowali je dla siebie. W Azji Centralnej i na Bałkanach ponadto uwolnili mężczyzn od kłopotów związanych z utrzymywaniem haremów, bo ich zakazali. Odtąd przekonani jesteśmy, że ONI muszą nam zapewnić wszystko! A MY i tak nic nie możemy. Albo nas to nic nie obchodzi, bo przecież nie po to cale pokolenia walczyły o wolność, żeby teraz myśleć.
ONI się zmienili i na dodatek uwolnili społeczeństwo od przebrzydłego obowiązku pracy. Teraz jeszcze uwolnią nas od majątku narodowego. Ale po co komu majątek narodowy, kiedy marzymy o globalizacji! To wszystko nie nasza sprawa… dopóki nie „obudzimy się z ręką w nocniku”.
Mamy już za sobą kilkanaście lat reformowania Polski, a ciągle nie widać pozytywnych efektów działań. Nie widać, bo brakło pozytywnej wyobraźni. A kto ma ją uruchomić, jak nie ludzie myślący pozytywnie? Liczono więc na inwestycje zagraniczne, bo wiadomo, ze jak się ktoś uczył w Niemczech, Holandii, czy Ameryce, to musi być mądrzejszy! I na pewno prócz pieniędzy ma pomysły.
Okazało się jednak, że nasi nie są gorsi i też mają pomysły na zagarnianie forsy i transferowanie jej za granicę.
W Rosji widząc ogrom kosztów społecznych związanych z przemianami ustrojowymi tylko w jednym wypadku zachęcono ludność do działań twórczych, do których ani kwalifikacje, ani wyobraźnia nie są potrzebne. Odtąd każdy ma prawo pędzić w domu bimberek i sprzedawać go bez akcyzy. Dzięki temu Rosjanie wydają się bardziej zadowoleni z reform, niż Polacy. Mają wreszcie upragnioną wolność!
Kiedy wejdziemy do Unii, ponad połowa rolników zostanie uwolniona od ciężaru gospodarowania na swoim! Ich gospodarstwa, po prostu, zbankrutują. Ale chłop nie kiep, więc władza myśli pozytywnie, że sobie poradzi. Przetrwał zabory, przeżył komunę, to i w Unii też pewnie przewegetuje. No bo nikt mu nie ma nic innego do zaoferowania! A przecież wiadomo, że głód jest najlepszym doradcą. Wyjedzie więc sobie taki chłop za granicę i zarobi, bo mu będzie wolno zrobić to legalnie! W międzyczasie opanuje sztukę konkurowania na wolnym rynku, bo na jedno miejsce pracy w Unii przypadnie jakichś 40 chętnych chłopa! To optymistyczne szacunki zakładające, że w szranki konkurencji z nim nie staną zglobalizowani arabowie, Turcy czy murzyni.
Kiedy jednak 7 milionów bezrobotnych chłopa zrozumie, że to tylko mrzonki, to na pewno wspólnie coś wymyślą. Na wszelki więc wypadek też myślę pozytywnie i wolę wtedy być po ich stronie.
Znów ktoś może się oburzyć, że sobie politykuję. Ale życie gospodarcze to nie polityka, tylko efekt działań gospodarczych. A te wynikają z wyobraźni i inwestycji. Ponadto każdy z nas zostanie zapytany, jak sobie wyobraża przyszłość. W Unii, czy poza nią? A szczegóły, a konkrety? Czy one są nieistotne? Ruszmy więc wyobraźnię, zanim będzie za późno. Zanim wszystkie ładne Polki sprzedadzą się znacznie bogatszym od nas Europejczykom. One też przecież myślą pozytywnie – na swoją korzyść.
Afirmacje, których używa kilkaset osób, mają wpływ na otaczający nas świat. Około 15 lat temu kilka tysięcy osób afirmowało, że z dnia na dzień stają się milionerami albo nawet multimilionerami. I stali się. Ja nawet stałem się multimiliarderem, choć niczego takiego nie afirmowałem! A cud ten stał się możliwy dzięki inflacji.
Można sobie wyobrażać, że mamy coraz więcej papierków lub pieniędzy na koncie. Ale jeśli chcemy być bogaci, trzeba sobie wyobrazić, jaką te pieniądze mają realną wartość. A to już wielu pozytywnie myślącym sprawia ogromny kłopot. Obyśmy nie wyszyli podobnie na kreowaniu sobie wejścia do Unii Europejskiej, na czym wielu Polakom zależy za wszelką cenę.
A propos, kiedy jeden z mych znajomych nie mógł wejść przez długi czas w sesję regresingu, pomodlił się, żeby mu się udało za wszelką cenę. Potem był zdziwiony, bo stare wzorce zaczął uwalniać na wszelkie możliwe sposoby i wszystkimi otworami ciała. Wtedy się załamał i chciał wezwać pogotowie myśląc, że zwariował. Na szczęście jednak trafił na cierpliwego regresera. Dzięki temu doświadczeniu nauczył się jednego: nie będzie się już nigdy modlił, by coś dostać za wszelką cenę!
Teraz jeszcze kilka przewrotnych stwierdzeń.
Prawdą jest, że wszystko zależy ode mnie. Ale to prawda ograniczona. Wszystko zależy ode mnie w moim własnym życiu, ale nie w życiu innych. Oni mają swoje własne intencje i plany. I nic mi do nich! Nawet jeśli są to członkowie mojej rodziny!
Mamy jednak prawo wyobrażać sobie, że żyjemy w szczęśliwej rodzinie, w zamożnym społeczeństwie i że nam się świetnie powodzi. Mamy wreszcie prawo wyobrażać sobie bardziej sprawiedliwy i jednocześnie sprawniejszy system ekonomiczny od kapitalizmu, czy „socjalizmu z ludzką twarzą”. Wszystko zaczyna się bowiem od wyobraźni. Dziś ja sobie coś wyobrażam, mówię o tym innym, a oni albo to odrzucają, albo powtarzają. I tak właśnie wpływamy na bieg wydarzeń w otaczającym nas świecie. Bez słów nie da się przekazywać idei. A nowe idee – również gospodarcze – powinny trafiać do wszystkich środowisk. Rozwój duchowy różni się od „wewnętrznej emigracji”, nie jest też ucieczką od świata rzeczywistego w świat fantazji.
Natomiast wynikiem praktykowania medytacji może stać się nowa wizja świata i społeczeństwa. Wizja, której politycy nigdy nie wymyślą, bo ich świadomość nie dociera do takich poziomów intuicji, z jakich korzystają osoby rozwijające się duchowo! Istotą rozwoju jest to, by najwspanialsze inspiracje przenosić ze świata idei i intuicji do realnego życia. To się nazywa geniuszem!
Jeśli nie zauważamy patologii i absurdów, to nie zadajemy pytań, co uczynić, by je wyeliminować? A bez pytań nie ma odpowiedzi. Osoby rozwijające się duchowo powinny zauważać, co się dzieje wokół nich i zadawać takie pytania. To właśnie przede wszystkim one powinny wyobrażać sobie, że żyją w sensownych i sprawiedliwych warunkach ekonomicznych i społecznych. To znaczy, że mają zaakceptować nie tylko interesy tych grup nacisku, które reklamują się w środkach masowego przekazu, ale także ruszyć głową i samodzielnie dokonać bilansu SWOICH zysków i strat. Warto tego dokonać choćby tylko po to, by łudząc się mocą swego pozytywnego myślenia nie tracić czasu i energii na niewłaściwe działania.
Kiedy mówię, że chcę zlikwidować wydawnictwo, pozytywnie myślący ludzie zarzucają mi, że myślę negatywnie. A potem pełni troski o mój los „pozytywnie” pytają: „a z czego będziesz żył”?
Ja jakoś nie mam tego problemu. A nie mam, ponieważ widzę, że myśląc pozytywnie, nie należy się trzymać tego, co już osiągnęliśmy, że można zmienić zawód, miejsce zamieszkania, sposób pozyskiwania pieniędzy. To nawet okazuje się zabawne!
No tak, ale my – myśląc pozytywnie – chcemy, żeby było pozytywnie, czyli dobrze. A możemy być głęboko przekonani, że:
Dobrze (pozytywnie) jest wtedy, gdy jest po mojemu.
To kolejne urojenie. Można rzec, że właśnie tu tkwią pozostałości moralności Kalego: jak Kali ukraść krowę, to dobrze, jak Kalemu ukraść, to źle! Na ten typ wnioskowania nabierają się nawet ludzie baaardzo zaawansowani w rozwoju. Są przekonani, że to, czego ich nauczono, jest święte. Nie negują tego nie dlatego, że się boją kary bożej, ale dlatego, że naprawdę tak uważają. Dla nich więc np. grzechem będzie seks czy zarabianie pieniędzy, zaś dobrem najwyższym cierpienie, poświęcanie się, ratowanie małżeństwa za wszelką cenę. Choroba z kolei będzie dowodem łaski bożej! Właściwie chodzi im tylko o to, że nie liczą się z odmiennymi opiniami i nie dopuszczają wątpliwości. Zasady moralne wyuczone w dzieciństwie są dla nich święte, tradycja jest święta, a to, co się jej sprzeciwia, jest złe i należy z tym walczyć wszelkimi sposobami. Kiedy te osoby myślą „pozytywnie”, to strach się przy nich odezwać i zaproponować cokolwiek innego. Są tak pozytywne, że wiedzą wszystko lepiej od Boga. Dlatego nigdy nie odważą się pytać Go o cokolwiek. Ich prawda, to jak mawiają górale: g..no prowda.
G..no prowda może przyjąć formę przekonania, że wszystko, co myślę, jest pozytywne (doskonałe(!), bo przecież jestem bez wad.
A to ci dopiero samoocena! Taka samoocena uniemożliwia przyznanie się do jakiegokolwiek błędu. A to z kolei uniemożliwia rozwój!
Pewna moja koleżanka uważała, że jest doskonała. Skończyła 2 fakultety z oceną średnią 5,0, więc miała podstawy dobrze mniemać o sobie. Wszystko wiedziała najlepiej. A że była fachowcem wysokiej klasy, niebawem została dyrektorem Wydziału Mieszkaniowego Urzędu Wojewódzkiego. W tym czasie docierały do niej informacje, że podlegli jej pracownicy biorą łapówki, ale ona myślała pozytywnie. Przecież sama kiedyś (jako urzędnik państwowy) ślubowała służyć bezinteresownie ludziom, więc nie dawała wiary wrednym skarżypytom, którzy zapewne chcieli coś wyłudzić dla siebie w trudnej sytuacji, w jakiej w tamtych czasach znalazł się kraj. Podobnie reagowała na doniesienia prasowe. W jej oczach urzędnik państwowy był czysty jak łza, bo myślała pozytywnie. Kiedyś jednak okazało się, że po kilku ujawnionych aferach sama znalazła się wśród oskarżonych. O ironio, jedyna uczciwa, ale … nie niewinna. Jej wina polegała na zaniechaniu kontroli.
Podobnie postępują dziś i obrońcy arcybiskupa Paetza oskarżanego od lat o pederastię i pedofilię. I oni są winni niewiary, z powodu której cierpi wiele osób.
Pewna doskonała istota uznała, że to ona jest po to, by pomagać innym, ale sama nie ma powodu przyjąć pomocy, bo jest w porządku. Jej nic nie potrzeba. Wszelkie wzmianki o tym, że jej się miesza w głowie, kwitowała stwierdzeniem, że ona już cały czas myśli pozytywnie. Jednak to, co wymyśliła, by wyłudzić pieniądze na „niezbędną” podróż zagraniczną, stało się powodem zamknięcia jej w szpitalu psychiatrycznym.
Wiele osób chce myśleć pozytywnie, ale nie widzi powodów, by zmienić dotychczasowy system wartości.
Zmiana systemu wartości jest niezbędna, jeżeli chcemy myśleć pozytywnie i mieć z tego realne korzyści.
Jednakże już samo słowo korzyść, wielu wydaje się czymś negatywnym, wręcz obrzydliwym! Bo chcą być szlachetni, a to znaczy – bezinteresowni! Co więcej, zmiana systemu wartości przez wielu ludzi traktowana jest jak zaparcie się siebie prawdziwego. To dla nich już nie kameleonizm, a zdrada!
Po co się zmieniać? Zapytuje wiele osób. Pragną przecież być kochane takimi, jakimi są. I z tego powodu, by zwrócić na siebie uwagę, stają się coraz bardziej nieznośne dla otoczenia. W ich systemie wartości brak takich pojęć, jak: mogę być miły dla innych, czy uczynny. Wartością pozytywną i zarazem nadrzędną staje się bunt. Z wiekiem… a „wiek ma swoje prawa”, takie osoby uprzykrzają życie wszystkim wokół i dziwią się, że nikt nie chce dobrowolnie przebywać w ich rozkosznym towarzystwie. Jak nie chce, to trzeba go zmusić! Przecież rodzina to świętość! A miłość i szacunek dla starszych, to psi obowiązek dzieci!
Trzymając się systemu swoich „pozytywnych i wypróbowanych, jedynie słusznych” wartości można stać się starym zgredem jeszcze przed 30-tką. I dziwić się do późnej starości, że nikt nas nie lubi!
Osoby mające niską samoocenę pragną wywrzeć na otoczeniu jak najlepsze wrażenie. Pewna dziewczyna była dumna, że kiedy dowiedziała się o mocy pozytywnego myślenia, zaczęła sobie powtarzać w myślach przechodząc koło chłopaków, którzy się z niej naśmiewali: „strzeżcie się, strzeżcie się!” W efekcie chłopców na jej widok coś mroziło, ale jej problem w żaden sposób nie został rozwiązany!
Częste bywa przekonanie, że możemy innych zmusić, by nas szanowali, czy kochali. Wiele osób używa afirmacji w rodzaju: „wszyscy mnie kochają”, lub „Wszyscy mi mówią, że jestem mądra, miła i ładna”. Tego typu afirmacje niczego nie rozwiązują. Stwarzają tylko fikcję. Ale ładna fikcja wydaje się lepsza od brzydkiego strachu przed tym, że „a nuż okaże się, że nic sensownego sobą nie reprezentuję”?
To dlatego pewna dziewczyna afirmowała sobie, że przed jej drzwiami co dzień stoją świeże kwiaty. I to działało, ale czy jako wynik pozytywnego myślenia? Czy raczej siły wyobraźni?
Innego rodzaju błędem jest przekonanie, że Kiedy myślę pozytywnie, to nic mi nie szkodzi.
Ilu już spotkałem takich, którzy twierdzili, że jeśli myślą, że papierosy i alkohol są dla nich zdrowe, to są zdrowe. Tylko nie potrafią zrozumieć, dlaczego jakoś tak słabo się czują, a wokół nich unosi się odór i czemu ich aura okazuje się szaro- zielona? „To pewnie przez wampirów energetycznych!”
Widziałem też i takich, którzy afirmowali sobie, że są trzeźwi, kiedy dużo wypiją. Jakoś tak… zataczali się zupełnie podobnie do wszystkich pozostałych pijaków, tylko tego nie zauważali.
Szczytem sztuki pozytywnego myślenia można określić wyczyny młodych ludzi, którzy afirmowali sobie, że jak jadą bez biletu, to są niewidzialni dla „kanarów”. Nie przyszło im nawet do głowy, żeby afirmować, że ich stać na kupowanie biletów. No bo … praca wydaje się niektórym dużo mniej pozytywna od kombinowania!
Kiedy zajmujemy się pozytywnym myśleniem, zaczyna nas kusić wiele pomysłów. Gdy przekonujemy się, że wiele zależy od nas, pojawia się syndrom rozdymania pożądań.
Mogę mieć więcej i więcej….
Mogę, oczywiście, że mogę. Ale najpierw muszę sam wiedzieć, czego chcę i o co mi chodzi.
W euforii spełniania się afirmacji mało kto zadaje sobie takie „głupie” pytania. Wiadomo, chcę, to chcę. Nie ważne dla kogo, nie ważne, po co, nie ważne, jak. Ważne, że chcę. Może dlatego, że ma to mój kolega, może chcę zaimponować komuś? Czy to ważne? Ważne, że chcę!
Ale to błąd. Błąd, za który płaci cię zniechęceniem, kiedy nie wychodzi, lub kompletnym niezrozumieniem sztuki kreacji. Większość pozytywnie myślących ma wtedy do powiedzenia tylko to: „pewnie tak miało być”.
A ja się wówczas pytam: to po co były te starania i wysiłki zmierzające do zrealizowania celu?
Nie musiałoby tak być, gdyby kreująca sobie lepszą przyszłość osoba zastanowiła się nad swoimi planami, gdyby odrzuciła ziarno od plew, a swoje marzenia od cudzych presji.
Ale kto by się tam zajmował takimi bzdurami, kiedy mu się wydaje, że myśli pozytywnie? Jeżeli już dokonał tego heroicznego wyczynu, to przecież należy mu się WSZYSTKO! I to w dodatku wszystko naraz!
Jak łatwo zauważyć, w każdej nieudanej kreacji znajdują się wszystkie elementy myślenia sprowadzającego na manowce. Na pozór wydają się pozytywne. Ale to tylko na pozór.
Pozory mylą szczególnie tam, gdzie emocje zaczynają nas zaślepiać. A z praktyki w zakresie doradztwa życiowego wiem, że najsilniejsze emocje targają nami, gdy mowa o pieniądzach, albo o seksie. Nawet ukuto takie przysłowie, że „jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to na pewno chodzi o seks, albo o pieniądze”. I to się potwierdza na każdym kroku.
Droga do pozytywnego myślenia na temat seksu i pieniędzy może być długa i kręta. Po drodze możemy pragnąć zrealizować tak wiele fantastycznych pragnień i fantazji, że aż żal się z nimi rozstawać. A wszystkie one wydają się tak pozytywne! Ach, ach, ach…
Kiedy wreszcie ludzie nauczą się myśleć o seksie, o władzy i o pieniądzach bez emocji, stanie się prawdziwy cud!
Ludzie parający się pozytywnym myśleniem często pragną poprawić jakość swego życia. Czasem tylko trochę, ale bywa też, że chcą mu nadać najwyższą jakość. I tu dopiero natrafiają na problem. Bo co to znaczy najwyższa jakość?
Ciągnie ich więc do drogich ciuchów, restauracji i trunków. Nie wydaje się, żeby coś innego mogło mieć dla nich wyższą jakość. No może czasem luksusowa bryka i kino domowe. Może jeszcze chata lub apartament w hotelu. I na tym zazwyczaj się kończy.
Teraz użyję brzydkiego (nie pozytywnego, acz trzeźwiącego) słowa: do jasnej cholery, a gdzie w tych pozytywnych rozmyślaniach i dążeniach podział się Bóg?
Pozytywne myślenie często kończy się na przywiązaniu do rzeczy. Rzeczy ładnych i luksusowych. Czasem jeszcze dochodzi do tego wystawny styl życia.
Rozwój kończy się, jeżeli pozytywnie myśląca osoba zapomina, że najwyższą jakość myślenia, odczuć i doświadczania reprezentuje sobą boskość. To tylko dzięki codziennym medytacjom uzyskujemy kontakt z tym, co ma najwyższą jakość. A dzięki afirmacjom możemy to zaakceptować i docenić. Wbrew pozorom i na przekór lenistwu, docenianie najwyższej jakości inspiracji okazuje się konieczne, jeśli naprawdę mamy podnieść jakość naszego życia. Najwyższego gatunku trunki i inne używki zakłócają nam proces podnoszenia jakości życia. Przeszkadzają nam nie tylko w utrzymaniu trzeźwości umysłu, ale także rozstrajają nasz organizm. Wystawny tryb życia powoduje podobne efekty. Czy o tak wysoką jakość życia nam chodzi?
Jeśli nie wiemy, co naprawdę ma najwyższą jakość i co jest dla nas najlepsze, warto powtarzać sobie afirmacje:
Sam (z bożą pomocą) wiem, czego chcę,
Zawsze wiem, o co mi chodzi.
Powtarzać je tak długo, aż zapadną głęboko w podświadomość i staną się naszym nawykiem. Jak najbardziej pozytywnym.
Wielu wydaje się, że myślą bardziej pozytywnie, niż Bóg. Albo też myślą w jego imieniu! Po bożemu…, to musi być pozytywnie!
Mamy więc dziś na świecie tysiące muzułmanów, którzy w imię Boga zabijają Hindusów lub Żydów. Mamy też tysiące Hindusów i Żydów, którzy z tych samych pobudek mordują muzułmanów. Wszyscy z nich myślą pozytywnie, że Bóg jest po ich stronie. I wszyscy z nich mają rację! Ale popełniają jeden zasadniczy błąd: Bóg przecież nie jest przeciw nikomu!
Pomieszania można dostać od tego pozytywnego myślenia!
Więc o co chodzi z tym Bogiem?
Może najlepiej sobie myśleć, że ja jestem Bogiem? A jeśli jestem Bogiem, to mi już żadne pozytywne myślenie nie jest potrzebne!?
Ale co to znaczy być Bogiem?
No tak, teraz to już nic nie wiadomo, bo z różnych świętych ksiąg wynika, że … gdybyśmy chcieli zastosować się do wszystkich sformułowanych tam twierdzeń na temat Boga, Jego cech i Jego woli, to skończylibyśmy w klinice psychiatrycznej z ciężką schizofrenią.
Na szczęście mamy jeszcze możliwość korzystania z medytacji i starożytnej mądrości Huny. Pozostaje nam zatem tylko jedna sensowna definicja tego, co jest pozytywne:
To, co jest korzystne jednocześnie i dla mnie, i dla innych, jest naprawdę korzystne (dobre, pozytywne). Zabijanie, oszukiwanie, kradzieże, manipulacje, wyłudzenia, żebranina odpadają więc w przedbiegach. Inne wybujałe pomysły, jakby tu prześlizgać się przez życie kosztem innych, odpadają po głębszym zastanowieniu się. To, co krzywdzi mnie lub innych, trzeba stanowczo odrzucić.
Hm, hm… Czy to znaczy, że ani pozytywne myślenie, ani rozwój duchowy nie wyzwalają nas od konieczności logicznego myślenia i obserwowania skutków swych działań!!!???
Kto ma rozum, ten pojmie.
Tylko sobie nie tłumacz, że rozum zastąpiłeś intuicją!
Jeszcze nie dziś!
Kiedyś … zrozumiesz nawet swoją intuicję! I to będzie koniec pozytywnego myślenia. Zastąpi je pozytywna świadomość!
artykuł pierwotnie opublikowany 24.04.2002 r. w starym wydaniu cudownegoportalu