W zasadzie ten artykuł zbiera kilka moich myśli dotyczących rozwoju duchowego. Głównie jednak sięga do wiedzy i mądrości, której naucza Huna. Mam jednak inne spojrzenie na pewne elementy tej wiedzy niż wielu, również znanych obecnie na Ziemi nauczycieli. Nie szkodzi. Dlaczego, tłumaczę poniżej.
Otóż od pewnego czasu, jak medytuję, albo jak jestem radosny, tańczę sobie lub bawię się, co często przybiera formę dziecięcych zabaw samemu ze sobą, to przychodzą mi słowa, które najprawdopodobniej pochodzą z języka hawajskiego. Kiedyś jak sobie podśpiewywałem przyszło mi „kapulele”. Śpiewałem je sobie radośnie, nie zastanawiając się w zasadzie co powtarzam. Ale potem chciałem wyjaśnić, co to może znaczyć. Napisałem więc do osoby a w zasadzie Instytutu huny za granicą. Odpowiedziano mi, że nie ma takiego sformułowania w języku huny, ale wyjaśniono mi, co znaczą osobno słowa: „kapu” i „lele”. Otóż „kapu” to święty lub ograniczony, natomiast „lele” to skok naprzód, postąpić naprzód lub latać. Natomiast jako całość „kapulele” podobno nie funkcjonuje w języku hawajskim i Hunie. Tak napisali mi fachowcy. Po chwili przyglądania się tym przysłanym mi tłumaczeniom doszedłem do wniosku, że jest bardzo prawdopodobne, że „kapulele” oznacza święty moment w naszym życiu, jakim jest np. duchowa inicjacja, w którym przeskakujemy do wyższego poziomu świadomości – pełnego szczęścia, radości i błogosławieństwa, albo moment w życiu lub medytacji (co przecież jest często tym samym), gdy miłość, szczęście i pokój wypełniają nas całkowicie. Można też powiedzieć, że to błogostan. Napisałem o swoich przemyśleniach w liście zwrotnym i…wtedy już mi nie odpowiedziano. Jest kilka możliwych powodów, dlaczego. Otóż, albo rzeczywiście to, co mi przyszło do głowy jest tylko zabawnym zlepkiem słów, albo Oni – wybitni znawcy huny na Ziemi nie mają tej wiedzy i mądrości, albo też dotknąłem strzeżonej i zastrzeżonej tylko dla wybranych – czyli tych, którzy przeszli odpowiednie szkolenia i ćwiczenia adeptów, wiedzy tajemnej.
Innym razem przyszły mi słowa: „Laka maka kaka baka”. Wygląda na dziecinną zabawę w słowa, ale okazuje się, że trzy pierwsze słowa pochodzą z języka hawajskiego:) „Laka” oznacza boginię hula lub pociągać, „maka” oznacza oko, początek, pochodzenie, źródło, „kaka” to płukać, czyścić. Ostatnie słowo natomiast nie występuje podobno w języku hawajskim (bo nie występuje w nim litera „b”). Ale przecież to równie dobrze mogło by być słowo paka, co akurat po hawajski znaczy coś z tytoniem lub zaciągnięciem się, ale przecież w wielu kulturach chmura dymu oznacza ducha. Zatem można by przetłumaczyć to wyrażenie jako: „bogini hula (jej energia) oczyszcza twojego ducha z całej przeszłości – dochodząc do czystego źródła – pierwowzoru”. Z drugiej jednak strony, być może to, co mi przyszło nie ma znaczenia i jest tylko radosną paplaniną, bo nawet znane nam z filmu przygodowego dla dzieci słowo „pipi” również ma pochodzenie hawajskie:). Niemniej jednak ważne jest to, co mi wtedy przyszło do głowy. Otóż w języku hawajskim nie ma pewnych liter. Dodatkowo utrudnia fakt, że jest to z tego co kiedyś czytałem język tonalny, czyli w zależności od akcentu i tonu głosu jedno słowo może mieć bardzo wiele znaczeń. Zastanowiło mnie dlaczego w tym języku brakuje pewnych liter. I przyszło mi do głowy, że być może w ich kulturze funkcjonowało kilka dialektów, gałęzi języka, którymi posługiwali się różni ludzie. Być może te pozostałe litery były używane tylko przez bardziej wtajemniczonych znawców huny. Ponieważ było ich niewielu w porównaniu do pozostałej ludności oraz dlatego, że posługiwali się nim tylko specjaliści, wtajemniczeni znawcy huny to ta odmiana języka mogła totalnie zaginąć. Kto wie? Być może to tylko przypuszczenia, ale dziwiłoby mnie takie marnotrawstwo bogactwa języka. Choć z drugiej strony może nie zawsze więcej znaczy lepiej:). Warto się jednak nad tym głębiej zastanowić.
Druga sprawą, na którą warto zwrócić uwagę jest pewna forma rozumienia jak działa kreacja.
Piszę o tym dlatego, że w oficjalnej, często powtarzanej wiedzy pochodzącej z huny (podobnie jak w rozwoju duchowym) powtarza się, że to podświadomość decyduje o kreacji, o tym czy jakieś wydarzenia się zadzieją czy nie. Według mnie jest to niższy poziom rozumienia i wglądu. Otóż z mojego wyczucia czasem jest inaczej. To Nadświadomość, Wyższe Ja i Bóg w pierwszym rzędzie decydują o tym, co się dzieje, co się ma dziać. Chodzi o to, że czasami nawet gdy niższe ja i świadomość (średnie ja) są absolutnie czemuś przeciwne, a Wyższe Ja zadecydowało, że dla dobra danej istoty lepsze jest, aby coś się zadziało, to to się najprawdopodobniej zadzieje. Być może, albo na szczęście dla osobowości, tak dzieje się chyba rzadko, więc można było tego nie zaobserwować lub odczuć.
Jak to się ma do wolnej woli? Normalnie:) Są momenty, takie wydarzenia, które dla dobra albo funkcjonowania większej całości, muszą się zadziać. Tak – muszą, choć wielu rozwojowców nie lubi tego słowa. Nazywam takie zjawiska – węzłami lub punktami. Są one kluczowe dla rozwoju całości systemu. Służą też temu aby przyszłość więcej niż jednej istoty się zazębiła dla jakiejś wspólnej korzyści. Pomiędzy węzłami natomiast jest jedna najkrótsza ścieżka, zgodna z najwyższym dobrem oraz…nieskończona ilość innych ścieżek. Tu masz wolną wolę, wybierasz tę ścieżkę, którą chcesz. Możesz do woli tkwić pomiędzy dwoma ważnymi w Twoim rozwoju punktami. Możesz w tym stanie spędzić rok, dwadzieścia lat lub kilka wcieleń. I nie przejdziesz do kolejnego węzła o ile nie poddasz się boskiej woli i temu co najlepsze. A to pociąga za sobą zmiany w osobowości, podświadomości i świadomości, wyborach i planach a także sposobach przejawiania się. Ale…no tak, zawsze pojawia się takie jedno ale, które burzy całą koncepcję, również moją:) Jeżeli ktoś ma dostatecznie dużo siły, woli, determinacji, świadomości duchowej, kontaktu z Wyższym Ja i Bogiem, może współdecydować o tym, jak i gdzie mają się wydarzyć albo i nie te wspomniane węzły – kluczowe wydarzenia. Wpływ takich osób na to co się dzieje może być znaczny, ponieważ ich wola i świadomość jest w bardzo dużym stopniu tożsama z ich Nadświadomością i Bogiem. Ich zatem wola, wybory i propozycje są tak naprawdę „ścieżkami Boga”.
Inna sprawa to „kreatorzy zapętleni”, którzy starają się utrzymać siebie i innych pomiędzy dwoma węzłami. Ich świadomość jest już znaczna i wiedzą, że tylko w tej przestrzeni mogą być wielcy. Mogą kreować tu do woli to co chcą, często z niekorzystnym oddziaływaniem na innych. Pozornie są bezkarni, bo mają wiedzę, umiejętności i moce pozornie niedostępne innym istotom. Odgrywają wtedy role przewodników innych, choć sami nie chcą się poddać Bogu i swemu Wyższemu Ja. Tam jest coś niepewnego, choć podobno lepsze. Tu jest coś, co już zdążyli poznać i nad czym zdążyli zapanować. Tak rodzi się świadomość niewłaściwie wykorzystującego swe moce maga. Na szczęście inni dojrzewają. Na szczęście również niektórzy kreatorzy zapętleni pomiędzy węzłami również dojrzewają lub są już zmęczeni powtarzaną rolą. Wtedy z niej wychodzą, co pociąga za sobą zmiany mentalne i energetyczne na plus oczywiście. Czasami są to duże zmiany a czasami maleńkie. Ważne, że nie powiela się niekorzystnych dla siebie i innych działań, zachowań i intencji.
Są różne poziomy – sposoby postrzegania świata. Można je porównać do klas szkoły. Można oczywiście pozostać na długo w jednej klasie, ale czy to ma sens? Czasami tak – możemy do perfekcji opanować materiał, wiedzę i umiejętności przypisane do tego poziomu. Można po mistrzowsku władać materią, bawić się w kreowanie lub nawet materializować myśli i przedmioty od razu. Jest to fajne. Jest to piękne i boskie. Ale to też tylko pewien poziom postrzegania rzeczywistości. Do tego, aby wybierać służy nam wolna wola.
Poziomy rzeczywistości – sposoby jej interpretowania, odbierania i klasyfikowania można też porównać do poziomów piętra roślinnego w górach. Na pewnych wysokościach są określone rośliny i zwierzęta. W innych raczej ich nie ma. Podobnie na pewnych poziomach świadomości rzeczywistość wygląda w określony sposób. Na innych poziomach świadomości i postrzegania warunki tam panujące są inne.
Ostatnio coraz bardziej dociera do mnie, że czas i przestrzeń są tylko sposobem naszego postrzegania rzeczywistości i że istnieją raczej tylko na pewnych poziomach świadomości. Jakoś ta myśl wnika we mnie i się z nią oswajam. Czuję w niej prawdę. Zatem stąd do księżyca jest…dokładnie nic odległości, zero centymetrów. Tyle tylko, że jeszcze jestem na poziomie świadomości, na którym odległość ma znaczenie i wtedy wynosi tysiące kilometrów. Ale…kto wie, co będzie jutro:)
Mam też od dłuższego czasu przeświadczenie, że moja świadomość jest tak naprawdę nieruchoma. Jest całkowicie bezpieczna i spokojna. Nieporuszona. Wszystko co widzę, czuję i dotykam to tylko kreacje mojego umysłu, które wyświetlają się przed moją świadomością jak na holograficznym, fraktalnym i trójwymiarowym ekranie. Widzę, dotykam, podchodzę do innych „istot” i z nimi rozmawiam, ale to tylko obraz, hologram, złudzenie. Złudzenie tak silne, że można się o nie uderzyć czy potknąć. Jakość obrazu jest tak doskonała, że mój kreujący umysł bierze je za Rzeczywistość (przestrzeń stałą, niepodlegającą zmianom, wypełnioną boskimi wibracjami miłości, radości i szczęścia, błogostanu) i współtworzy to co się w niej dzieje. Identyfikuje się z jedną z postaci, jej mózgiem i umysłem i zaczyna nią kierować, myśleć za nią, zaczyna się troszczyć o nią, myje ją i ubiera. Myśl łączy świadomość z obrazem. Kiedy myśl zostaje unieruchomiona w akcie medytacji lub zadziwienia – zachwycenia się czymś, wtedy znika połączenie pomiędzy obrazem a świadomością i świadomość jest w stanie zauważyć sama siebie.
A w zasadzie są to kreacje jednego superumysłu – wszechumysłu, który jest tak doskonały, że potrafi sam na siebie patrzeć pod różnymi kątami – z różnych punktów widzenia, które stają się zaczątkiem osobowości pozornie oddzielonych od siebie istot. Wnikanie w to potrzebuje totalnego wyciszenia i ogromu odwagi, ponieważ znika wtedy odrobinę ego – poczucie ja. Jesteśmy jak osoba, którą poddano deprywacji sensorycznej – nie wiemy co się dzieje, nie wiemy czy jest noc czy dzień czy jesteśmy skałą czy człowiekiem czy śnimy czy chodzimy. Zmysły fizyczne nie mają oparcia i punktu zaczepienia. Tak jak Neo z Matrixu, chce się wymiotować. Jesteśmy zszokowani. Nikt nas tego nie uczył i nikt nam tego nie pokazywał. Albo się zdecydujemy przekroczyć granicę, za którą nie wiemy co jest, albo lepiej zostać, oswoić się z tym, co nieznane. Cisza powraca równowagę. Uśmiech i spokojny, głęboki oddech łagodzą uniesienie. Rytm przyrody – śpiew ptaków i szum drzew przynosi orzeźwienie i błogość. Spokój i bezpieczeństwo. Mądrość prowadzi nas tam gdzie trzeba i wtedy, kiedy trzeba. Robimy to co trzeba i tyle ile trzeba, nawet jak nic nie robimy. Ważne, aby czuć się w miarę dobrze i nie wprowadzać w swoje otoczenie czy relacje chaosu.
To jak postrzegamy świat zależy od naszej wiedzy, umiejętności, świadomości i mądrości. To główne czynniki. Reszta przeważnie może być zaliczona do któregoś z nich. Również to czy dane wydarzenie zaliczymy do naszej kreacji lub do kreacji Boga, zależy od świadomości i tego co nazywamy ego, czyli poczucia „ja”. Być może, gdy „ja” zniknie, zobaczymy, że działał, działa i będzie działał tylko Bóg:)
I to tyle.
Pozdrawiam i błogosławię
To co jem i trawię:)