Wszystko zaczęło się od ogłoszenia: poznam osoby poważnie zainteresowane rozwojem duchowym. Po jego opublikowaniu otrzymałem trzy odpowiedzi i oniemiałem z wrażenia. Napisało 2 mężczyzn zajmujących się magią i wegetarianka wściekła na księży.
Czyżby tylko to ludziska uważali za poważny rozwój duchowy?
Moda na rozwój duchowy to wzmaga się, to opada. Towarzyszą jej jednak niezmiennie pewne niepokojące zjawiska. Jednym z nich jest tendencja do organizowania się osób mających podobne przekonania w sekty. Ale to dotyczy tylko słabych psychicznie, poszukujących autorytetów, bez których nie potrafią samodzielnie żyć i rozwijać się. Groźniejsza obecnie wydaje się sektofobia – czyli straszenie sektami. Tymi jednak tematami dalej nie będziemy się zajmować.
Tym, co nas skłania do działania i rozwoju, jest zazwyczaj poczucie niespełnienia. Dobrze wiedzą o tym specjaliści od reklamy. Niespełnienie powoduje „głód” duchowy lub uczuciowy i sprawia, że usiłujemy doznać zaspokojenia. Możemy go doznawać w świecie fizycznym (a wówczas jest ulotne), albo w świecie duchowym (co daje trwały efekt). Tej drugiej ewentualności spec od reklamy na pewno nie będzie pochwalał. A celem rozwoju duchowego jest spełnienie we wszystkich dziedzinach życia. Brzmi to na pozór utopijnie i wydaje się niemożliwe do osiągnięcia, a jednak…
Niepokojącym zjawiskiem okazuje się zupełne niezrozumienie, czym jest rozwój duchowy i czemu ma służyć. I to jest najgorsze! To właśnie brak jasnych odpowiedzi na powyższe pytania powoduje najwięcej nieporozumień i przekłamań. Spróbujmy więc odpowiedzieć na nie, a staniemy się na pewno mądrzejsi.
No to po co rozwijać się duchowo?
Czy po to, żeby uciec od rzeczywistości świata fizycznego w rzeczywistość duchową? Żeby pomóc innym, poświęcić się dla nich? A może lepiej służyć Bogu? A może pójść dalej i urzeczywistnić swoją doskonałość?
Powiedzmy, że skromnemu aspirantowi aż tak nie „odbija”, żeby marzył o urzeczywistnieniu swej doskonałości. No to może chciałby chociaż poprzez praktyki duchowe poprawić jakość życia?
Tu jednak okazuje się, że zbyt często myli nam się rozwój duchowy z rozwojem osobistym, bądź z rozwijaniem zdolności artystycznych. Rzadziej (a jednak) z rozwinięciem zdolności parapsychicznych. Niektórzy rozwijaliby wszystko, byle tylko coś się w ich życiu działo.
Jak trafnie zauważył pewien guru: „nie każdy rozwój jest korzystny. Pomyśl o rozwoju komórek rakowych”.
Kierując się różnymi uprzedzeniami i wyobrażeniami większość ludzi traktuje rozwój duchowy jako ucieczkę od świata. Takie podejście wskazuje na nienawiść do świata materialnego oraz na niezdolność odnalezienia się w rzeczywistości społecznej. Traktując rozwój duchowy jako ucieczkę od świata i problemów z nim związanych, ludzie nie pytają: jak rozwiązać problemy, jak ułatwić sobie życie, jak sprawić, żeby spełniały się moje marzenia? Nie pytają, a przecież mogliby uzyskać wiarygodne odpowiedzi i rzeczywiście poprawić jakość życia. Zamiast tego starają się zasłużyć na raj po śmierci lub na powrót do Domu Ojca Niebieskiego. W tym życiu nie widzą dla siebie szans i nie mają ze swej praktyki duchowej większych korzyści. Przepraszam, przesadziłem – poprawa samopoczucia, czy spokój sumienia to już coś. I to coś bardzo ważnego, jeśli nie stać nas na więcej.
Wielu ludziom rzeczywistość duchowa wydaje się piękniejsza, milsza i lepsza od rzeczywistości świata, w którym żyją. Po medytacjach nie chce im się wracać do pracy, do codziennych zajęć. To dlatego wielu aspirantów wyraźnie doświadcza rozdwojenia. Czują coraz większe obrzydzenie do życia i działania. „Tam” – w medytacji, w transie, w hipnozie – jest inaczej – przyjemniej, łatwiej. „Tu” wszystko wydaje się trudne, złe, brudne, ciężkie. Tym cięższe i bardziej przerażające, im więcej wysłuchamy serwisów wiadomości z kraju i ze świata. Stąd taka niechęć u wielu wykonujących praktyki duchowe do pracy, do działań w świecie.
A przecież praktyki duchowe można wykorzystywać do poprawy jakości życia, do odnoszenia sukcesów. Dzięki nim można wspaniałe inspiracje ze świata idei przenosić do świata fizycznego. Już od wielu lat uczy się tego sportowców, biznesmenów, liderów i twórców. Techniki rozwoju duchowego wykorzystuje się nie tylko do poszukiwań zaginionych osób czy skradzionych przedmiotów, nie tylko do uzdrawiania, ale też do dokonywania odkryć naukowych i technicznych. To w wielu krajach Zachodu. Tymczasem u nas coraz częściej słychać głosy, że są to praktyki niebezpieczne.
Rzeczywiście, istnieje pewne niebezpieczeństwo podczas posługiwania się praktykami duchowymi. Nie większe jednak niż podczas posługiwania się nożem, żyletką, czy wreszcie spłuczką klozetową. Można wreszcie zauważyć pewną prawidłowość: otóż podobnie jak dziecko + zapałki = pożar, tak samo praktyka duchowa + dureń = szpital psychiatryczny. Nie znaczy to, że kiedy durnia wyciągniemy ze szpitala psychiatrycznego, to pozostanie duchowa praktyka.
Oczywiście, nikt z czytelników nie powinien poczuć się durniem, nawet jeśli już zaliczył pobyt w klinice. Faktem jest natomiast, że wielu aspirantom brak wiedzy dotyczącej praktyk duchowych, a przede wszystkim celów i sensu rozwoju duchowego. Nie trzeba więc być durniem, by źle skończyć wkraczając na duchową ścieżkę bez odpowiedniego przygotowania. Wiedząc o tym mistrzowie większości szkół rozwoju duchowego utrzymywali swą wiedzę w tajemnicy. Jeszcze sto lat temu, aby dowiedzieć się tego, co zawiera niniejszy artykuł, trzeba było lat studiów i przejścia kilku stopni inicjacji. Dziś, kiedy wiedza ta jest powszechnie dostępna, chodziłoby o to, by była ona najwyższej jakości. A z tym jest trudniej.
Nasze życie zależy od naszych aspiracji i dążeń (czyli od intencji). I to właśnie my sami decydujemy o tym, jakie ono jest. Jakość praktyki duchowej to wypadkowa intencji praktykującego. O jego intencjach i celach świadczy jakość nauczyciela, którego sobie przyciągnął i któremu ufa. I tu mamy poważny problem. Otóż nie tylko w naszym kraju roi się od mistrzów duchowych, których jedyną intencją jest zaszpanować przed naiwnymi. A tych nigdy nie brakuje, szczególnie w grupie ludzi, którzy wybrali rozwój duchowy jako ucieczkę od życia w świat alternatywny, albo nawet w śmierć (część apokaliptyków).
Aby „odlecieć”, nie trzeba wykonywać praktyk duchowych, wystarczy zapalić skręta, zażyć amfetaminę lub ekstazę. I nie brak ludzi, którzy odloty, czy „jazdy” uważają za ogromne osiągnięcia w swym rozwoju duchowym. Podobnie jest z transami i hipnozami.
Ludzie w coś wierzą. I nie wiedzą, w co. Wierzą np. w Boga, choć nie mają pojęcia, co to jest i po co istnieje. Tym niemniej deklarują, że chcą Mu służyć. Powtarzają, że wiara czyni cuda, ale na ogół swoją wiarą nie uczynili ani jednego cudu. To pewnie dlatego szczególnym uznaniem cieszą się ci, u których ujawniły się specjalne zdolności lub moce parapsychiczne. Ale też taki ktoś budzi wokół zabobonny lęk.
Zwykły człowiek, ani nawet większość duchowych aspirantów, nie jest w stanie ocenić poziomu rozwoju duchowego mistrza, który mu imponuje. Znam wiele przypadków, kiedy to ludzie zawracali z właściwej drogi, by naśladować kogoś, kto im zaimponował szczególnymi zdolnościami i porzucali dobrych, uczciwych nauczycieli, ponieważ nie czynili oni tak ewidentnych cudów, jak zahipnotyzowanie innego człowieka, jasnowidzenie czy poruszanie przedmiotów energią biopola.
Doświadczony mistrz duchowy wie, że oznaki czy demonstracje mocy psychicznych nie są wyznacznikami osiągnięcia poziomu rozwoju duchowego. Wie o wielu przypadkach, kiedy to pożądanie specjalnych efektów odwiodło adepta od rozwoju duchowego i pchnęło na ścieżkę rozwijania pychy, a w konsekwencji do upadku.
Nie chodzi o to, by rezygnować ze zdolności parapsychicznych. Wręcz przeciwnie, uważam, że powinniśmy je wykorzystywać dla naszego rozwoju, dla dobra swojego i innych. Chodzi o to, by czynić to tylko z taką intencją!
To, co napisano powyżej, może wyglądać na moralizowanie. Jednak nim nie jest, ponieważ za przytoczonymi powyżej stwierdzeniami stoi wiedza o funkcjonowaniu umysłu. A to właśnie umysł jest tą częścią nas, która doznaje oświecenia duchowego (nie mylić z intelektualnym).
Na duchowej ścieżce łatwo pogubić się wszystkim, którzy nie znają zasad funkcjonowania umysłu. Zasadę, na której on funkcjonuje, najlepiej tłumaczy Huna – tajemna wiedza przechowywana od tysięcy lat przez kapłanów na maleńkich wyspach Polinezji.
Huna uczy, że każdy z nas ma troistą strukturę umysłu, a więc umysł średni, niższy i wyższy. Większość ludzi, nawet tych, którzy już uważają się za zaawansowanych w rozwoju duchowym, nie jest świadomych tego, co zawiera ich umysł podświadomy (niższy) i nadświadomy (wyższy). A gdyby to wiedzieli, nie popełnialiby wielu poważnych błędów.
Umysł niższy to magazyn pamięci, informacji, przyzwyczajeń, wzorców zachowań, wyobrażeń o sobie i świecie. Tam znajduje się wiele mechanizmów obronnych, destrukcyjnych bądź autodestrukcyjnych, ale też i możliwości, o których zwykłemu śmiertelnikowi nawet się nie śniło. To, ile z zasobów podświadomości wykorzystujemy, zależy tylko od tego, w co wierzymy. Jeśli wierzymy, że coś jest dla nas możliwe, to jest możliwe. Jeśli jesteśmy przekonani, że nie, to nie jest. Jeśli wierzymy, że nic od nas nie zależy, to pozwalamy, by zależało od innych. Ale jeśli mamy pewność, że wszystko zależy od nas, wówczas tak się dzieje, jak sobie zaplanowaliśmy.
Przepraszam. W tym momencie apeluję o trochę umiaru i rozsądku. Pomimo, że niektórzy z mistrzów duchowych twierdzą, jakoby świat istniał tylko dzięki naszym wyobrażeniom, nie warto im dawać wiary. Ty znikniesz, a świat pozostanie. Od ciebie zależy więc nie świat jako taki, ale to, co cię otacza i co cię spotyka. Nad tym masz władzę. Ty to stwarzasz, czy ci się podoba, czy nie.
Zapewne zaczniesz filozofować, że gdyby od ciebie zależało, to na pewno byłoby tu inaczej. I wydaje ci się, że tu mnie masz. A tymczasem ja wiem swoje i mam na to dowody doświadczalne.
Przykład? Wiele razy spotykałem osoby, które deklarują, że pragną spokoju, a nie mają go. Kiedy proponowałem im zaakceptowanie spokoju przez medytację lub afirmacje, po pewnym czasie wpadały w furię, że nic się nie dzieje. A dziać się powinno coś emocjonującego, żeby im się z tym upragnionym spokojem nie nudziło. Tu dobre okazują się rozrywki typu: awantury, prowokacje, hałasy, nieznośne dzieciaki z sąsiedztwa, czy wreszcie zwykłe codzienne cierpienie (bo gdybyś przestał cierpieć czy męczyć się, to zapewne zapomniałbyś, że istniejesz… a wtedy…).
Nasze cele deklarowane często są sprzeczne z celami realizowanymi. A dzieje się tak dlatego, że podświadomość stawia na swoim i prowokuje sytuacje tak, by czuła się usatysfakcjonowana, bezpieczna (w swej zachowawczości), by niczego atrakcyjnego (jej zdaniem) nie utracić. Aby osiągnąć swoje cele, dogaduje się ona telepatyczne z podświadomościami innych osób, które później pojawiają się w naszym otoczeniu, by odegrać swe role zgodne z naszym podświadomym oczekiwaniem.
Jeżeli wyraźnie nie poinstruujemy podświadomości, że ma realizować cele, które sobie wyznaczyliśmy, będzie ona siłą rozpędu i przyzwyczajenia realizowała poprzednie cele, czyli te, których już nie chcemy. Kiedy niejasno lub niewyraźnie instruujemy podświadomość, kiedy nie potrafimy sprecyzować naszych celów, wówczas podświadomość realizuje nasze cele po swojemu, tak, jak była do tego przyzwyczajona.
To dlatego w wielu praktykach duchowych naczelne miejsce zajmuje oczyszczanie umysłu. Oczyszczeniu podlega podświadoma część umysłu. Kiedy jest ona czysta, mamy nieskrępowany kontakt z Nadświadomością, która jest źródłem wszystkich najlepszych idei i inspiracji. Tam nie ma zła, ani konfliktów interesów. Z tej części umysłu otrzymujemy wspaniałe inspiracje, ale i moc, która pomaga nam czynić realne cuda, mające wymiar fizyczny. Droga do odkrycia Nadświadomości biegnie m in. przez podnoszenie samooceny. A to wiąże się z koniecznością posługiwania się pozytywnym myśleniem.
Z pozytywnym myśleniem i pozytywnym nastawieniem w rozwoju duchowym wiąże się wiele nieporozumień. Niektórzy ignorują je i lekceważą, a przecież nie ma innego sposobu, by utrwalić pozytywne cechy i przyzwyczajenia, których nabywamy w procesie rozwoju.
Ale nie tylko tu możemy popełnić błąd. To, co wydaje nam się korzystne, przywykliśmy nazywać dobrym bądź pozytywnym. Chcemy być pozytywni, a nie zawsze nam to wychodzi. Przede wszystkim osoby chcące być pozytywnymi usiłują unikać wszelkich negatywnych odczuć i wypierają się ich. W ten sposób nie oczyszczają podświadomego umysłu i udają, że jest im lepiej, niż jest. Ale udawanie nie popycha nas ani o krok w duchowym rozwoju. Raczej rodzi obłudę.
Zbyt często wierzymy naiwnie, że jeśli mamy o czymś dobre zdanie, to na pewno nam to nie zaszkodzi. A potem mamy kaca. Myślenie życzeniowe niekoniecznie jest myśleniem pozytywnym. Myślenie pozytywne dotyczy tego, za co sami jesteśmy odpowiedzialni, a nie tego, jak się zachowają inni ludzie, od nas niezależni. Nie ma sensu, bym pozytywnie twierdził, że wszyscy na tym świecie są uczciwi. Mogę jednak wyrobić w sobie pewność, że są uczciwi wobec mnie. I to zadziała.
W naszym systemie wartości mogą istnieć paranoidalne wyobrażenia na temat dobra i zła, oraz tego, co powinniśmy, lub czego nam nie wolno.
Każdy podążający drogą duchowego rozwoju powinien wiedzieć o istnieniu opóźniaczy (inhibitorów) rozwoju. Nie po to, by się nimi martwić, ale by sobie z nimi radzić i nie brać obciążeń karmicznych za osiągnięcia duchowe. Tymi inhibitorami są: szok porodowy, nieświadome pragnienie śmierci, syndrom dezaprobaty, specyficznie negatywne wyobrażenia (o sobie i o świecie), a także czynniki pochodzące z poprzednich wcieleń i prenatalnej fazy istnienia. Jest tego dużo. Tak dużo, że średnio co 10 nasza decyzja okazuje się szkodliwa dla nas lub dla innych.
Kiedy analizujemy pewne religie, okazuje się, że nie tylko nie uwalniają one od inhibitorów rozwoju, ale traktują je jako świętości bądź podstawowe wartości religijne.
Uznając inhibitory rozwoju za tabu bądź świętości nie potrafimy przebrnąć przez obciążenia podświadomości, nie jesteśmy w stanie oczyścić umysłu. Okazuje się, że wielu adeptów rozwoju duchowego nie jest w stanie przejść tego etapu oczyszczenia umysłu. Nie potrafią bowiem zakwestionować podstawowych dla nich wartości, które są w rzeczywistości tylko opóźniaczami ich rozwoju.
Znany to fakt, że sugestie posthipnotyczne są silniejsze od naszej woli. Specjaliści od hipnoz uspokajają jednak, że nie można komuś wmówić czegoś, co jest sprzeczne z jego systemem wartości. Jeśli nie można tego dokonać w hipnozie, to jak można by to uczynić za pomocą samych tylko autosugestii?
Tu tkwi odpowiedź dla wszystkich, którym nie wychodzą afirmacje czy wizualizacje. Po prostu kreacja sprzeczna z systemem wartości nie może zadziałać! Ale … Już w starożytnym Egipcie znano zasadę, że jeśli chce się coś komuś skutecznie zasugerować, wówczas trzeba zmienić jego system wartości. Tu jest klucz do skuteczności nie tylko hipnoz, ale i praktyki duchowej.
Zmiana systemu wartości to przedsięwzięcie, które w duchowym rozwoju wzbudza największe kontrowersje, no bo… powoduje wyrwanie człowieka z fundamentu, z którego wyrósł. A to boli i przeraża. Nie tylko adepta, ale i jego otoczenie. Ponadto wymaga niezwykłej odwagi i determinacji, albo niezwykłej ufności w boże prowadzenie. Najbardziej przerażające wydają się zmiany relacji z bliskimi nam ludźmi. Nawet jeśli są to ewidentne zmiany na korzyść. Na tym etapie przegrywa najwięcej aspirantów.
Są osoby, które zaczynają się interesować rozwojem duchowym, by pomóc innym. Może do nich należysz? A jeśli nawet nie, to zastanów się nad intencjami dotyczącymi udziału innych ludzi w twoim życiu i rozwoju.
Zapewne troszczysz się o innych, „musisz” to robić, a ponadto „musisz się o nich martwić”? Uważasz to za swój moralny obowiązek, by wtrącać się w życie innych ludzi, by uszczęśliwiać ich? Zgadłem, nieprawdaż? No przynajmniej częściowo?
Tak bardzo ci na nich zależy, tak ich kochasz, tak wiele dla nich robisz dobrego, a oni? Jak ci się rewanżują? Niewdzięcznicy!
A jak się czujesz, gdy inni się martwią o ciebie, gdy wtrącają się do twojego życia?
Inni wypłacają ci tą samą miarką, jaką ty im odmierzasz. Dawaj więc innym to, co chciałbyś od nich otrzymywać. I unikaj dawania tego, czego sam nie chcesz dostawać.
Jednym z naszych wrogów na drodze duchowego rozwoju jest brak konsekwencji. To wróg groźniejszy od lenistwa, o które wiele osób się obwinia.
W kulturze Wschodu uczeń musi długo i cierpliwie udowadniać, że zasługuje na Mistrza i na jego naukę. W naszej kulturze często rozwijamy się sami nie za bardzo wiedząc po co i w jakim kierunku. A samodzielny rozwój możliwy jest tylko w przypadku niewielu jednostek obdarzonych rozróżniającą świadomością, czyli świadomością źródeł informacji i konsekwencji podejmowanych decyzji oraz działań.
O doświadczonych mistrzów rozwoju duchowego u nas trudno. A poza tym „nasza” tradycja nie uznaje takiej instytucji.
Generalnie większość ludzi wierzy w tradycję, w której się wychowali, lub w tę, którą przyjęli. Ona wydaje się najważniejsza, a sam fakt jej ciągłości lub starożytności uznaje się za rękojmię jej słuszności. Takie podejście pozornie zwalnia od pytań o skutki (czyli konsekwencje) wykonywania danej praktyki lub pielęgnowania pewnych poglądów. A są to pytania najważniejsze. Uczciwa odpowiedź na nie decyduje o tym, dokąd dojdę? Te pytania pozostaną bez odpowiedzi, dopóki nie staniesz się świadomy ciągłości wcieleń, a przede wszystkim przyczyn i skutków karmicznych wyborów.
Tu pozostaje do wyjaśnienia jeszcze jedno nieporozumienie. Otóż w literaturze ezoterycznej rozpowszechnia się przekonanie, jakoby wszystkie religie i wszystkie duchowe praktyki prowadziły do tego samego celu. Jednak widać, że ma się to do rzeczywistości tak samo, jak twierdzenie, że wszystkie dzieci są nasze. Są, dopóki nie zaczną wybijać nam szyb lub zakłócać spokoju medytacji.
Wspólny wszystkim religiom jest nurt ezoteryczny. Ezoteryka pomaga poznać to, co nazywamy boskością, ponieważ to słowo określa obszar duchowych doświadczeń wewnętrznych. Z ezoteryką czy z rozwojem duchowym nie mają nic wspólnego ani channelingowe kontakty z kosmitami, ani objawienia naćpanych szamanów. I to pomimo, że są to doświadczenia wewnętrzne. Tym niemniej mają tak samo głęboką wartość duchową, jak rozważania głównego ideologa KPZR – Susłowa – o niezniszczalnej energii komunizmu, która poruszy maszyny. Termin ezoteryka przystoi doświadczaniu boskości.
Istotą wszystkich religii jest naśladowanie Boga. Ludzie od niepamiętnych czasów podejmowali się tego zadania. I, okazuje się, z różnym skutkiem. Skutek zależy od wiedzy o Bogu. To, jakie mamy wyobrażenia na temat Boga, decyduje, co się uda osiągnąć poprzez naśladowanie Go. Warto więc zastanowić się, czy nasz obraz Boga jest spójny, czy zawiera sprzeczności. Usiłując urzeczywistnić sprzeczności możemy najwyżej dostać pomieszania umysłowego w miejsce planowanej doskonałości.
Faktem jest, że można się rozwijać duchowo z Bogiem, albo bez Niego, ale nie uda się wiele osiągnąć z nieczystymi intencjami wobec siebie i swego rozwoju. Nieczyste intencje – w Hunie zwane wymownie „zjadającymi towarzyszami” – to negatywne myśli o sobie i o świecie. Myśli przeczące miłości, szacunkowi, bogactwu, szczęściu, zdrowiu i spełnieniu. To poczucie winy, nędzy, niegodności, słabości.
Proces rozwoju duchowego jest stopniowym przezwyciężaniem owych negatywnych myśli i wyobrażeń. Im więcej w nas miłości, akceptacji, zgody na ten świat, im więcej radości życia i zadowolenia z dotychczasowych osiągnięć, tym bliżej znajdujemy się doskonałości – spełnienia – oświecenia. Tu też warto zauważyć, że praktyki duchowe nie powinny być nudne i ponure. Wręcz przeciwnie! Powinny wydobywać z nas radość, szczęście, miłość i entuzjazm.
Czyste intencje ujawniają się wówczas, gdy patrzymy na siebie i otaczający nas świat z miłością, a bez pożądania, z poczuciem bezpieczeństwa i życzliwością. Nie udaje się uzyskać czystości intencji bez przebaczenia i bez zaufania do Wyższej Inteligencji – siły sprawczej powodującej, że nasze życie i wyobrażenia o sobie stają się doskonałe. W pewnym momencie wyobrażenia znikają, a pozostaje świadomość własnej doskonałości.
Można powiedzieć, że rozwój duchowy to zmniejszanie odległości między tobą a Bogiem – i to Bogiem w tobie. Celem rozwoju jest urzeczywistnienie doskonałości, którą jedni nazywają oświeceniem, inni ostatecznym spełnieniem.
Czy osoba, która nie urzeczywistniła oświecenia, ma prawo o nim mówić? Owszem, ale tylko wtedy, gdy doświadcza go w medytacji. Od doświadczania do urzeczywistnienia to droga, która może być długa i wyboista. Jak długa, to zależy tylko od tego, jak szybko oczyścimy podświadomy umysł i intencje wobec swej doskonałości.
artykuł ukazał się pierwotnie 13.01.2002 r w starym wydaniu cudownegoportalu